Alpy Seetalskie, które odwiedziłam w czerwcu, pozostaną w mojej pamięci jako kraina różanecznika i krów rasy simentalskiej. Jednak szczególnie ciepło wspominać będę moment, kiedy ujrzałam na szlaku czerwone serce wymalowane jakby specjalnie dla mnie, a w głowie zaświtała mi dość osobliwa myśl, że moja miłość do gór znalazła właśnie odwzajemnienie.
Prosimy o wyłączenie blokowania reklam i odświeżenie strony.
Jak się później okazało, nie było to jedyne serce, jakie tego dnia ukazało się moim oczom. I choć było to serce z kamienia, to jego widok wzruszył mnie do głębi. Zaczęłam się wówczas poważnie zastanawiać, co matka natura chce mi w ten sposób przekazać. Po czym doszłam do jakże prostego wniosku: świat jest piękny - wystarczy tylko chcieć to dostrzec!
Goryczki, różaneczniki, jaskry - było czym nacieszyć oko podczas wędrówki po Alpach, nie wspominając już o rozlicznych gatunkach drzew iglastych. I jeszcze ta piętrowość roślinna, tak silnie zaznaczona w tamtejszym regionie. W takie niemalże dziewicze i niezmącone ręką człowieka miejsca zdecydowanie chce się wracać.
Wędrówkę na Zirbitzkogel (2396 m n.p.m.), najwyższy szczyt Alp Seetalskich, rozpoczęłam spod Waldheimhütte - drewnianego schroniska z przytulną restauracją, położonego na wysokości 1614 m n.p.m. (parking płatny 2 euro za dobę).
Od razu w moje oczy rzuciła się antena satelitarna Hirschmann zamontowana na jednym z balkonów budynku. Jak się później okazało, w Austrii są to bardzo popularne anteny i można je spotkać dosłownie na każdym kroku.
Warto dodać, że w 2005 roku marka Hirschmann została kupiona przez duńską firmę Triax, a swego czasu w jej ofercie dostępne były czasze z charakterystycznymi czterema pasami Hirschmanna i logo Triax poniżej nich (zamiast logo Hirschmanna). Dziś Traix ma nowy znak graficzny, a anteny FESAT w różnych rozmiarach (65, 75, 85, 95, 100 cm) nie mają już namalowanych pasów.