Polska walka z wiatrakami na lądzie

dodano: 2018-11-27 00:08
autor: HP | źródło: tvn24bis.pl

To lekki szok, że tuż przed szczytem klimatycznym w Katowicach i na początku zimy, kiedy w polskich miastach nie da się wytrzymać przez smog dowiadujemy się, że oto Polska „z przyczyn politycznych" zrezygnuje z najtańszego obecnie źródła prądu, czyli farm wiatrowych na lądzie. Stopniowe odchodzenie od energetyki wiatrowej na lądzie zakłada projekt Polityki Energetycznej Polski przedstawiony przez Ministerstwo Energii. Eksperci są zaskoczeni.

Prosimy o wyłączenie blokowania reklam i odświeżenie strony.

W piątek 30 listopada Ministerstwo Energii przedstawiło Projekt Polityki Energetycznej Polski (PEP), który skierowano do konsultacji publicznych, które potrwają do połowy stycznia 2019 r. Z projektu wynika, że w 2030 roku tzw. „zielona energetyka" ma odpowiadać za 21 proc. zużycia energii. Ma to przełożyć się na 27-proc. udział OZE w energii.

Kluczową rolę odgrywać ma nagły rozwój fotowoltaiki, którą 3 lata temu skutecznie zablokowano, a mimo tego i tak się rozwija oraz morskich farm wiatrowych. Co ciekawe farmy wiatrowe na lądzie stoją już w Polsce i robią prąd, a pierwsza farma morska może ruszyć jednak dopiero po... 2025 r.

Dlaczego Ministerstwo Energii stawia krzyżyk na lądowych farmach wiatrowych?
Z rządowych dokumentów wynika, że ilość mocy wytwarzanej przez te wiatraki będzie jeszcze przez kilka lat rosła, ale potem zacznie spadać. Według planów do roku 2040 wiatraki na lądzie mają niemal zniknąć z polskiego krajobrazu.

Projekt Polityki Energetycznej Polski to potwierdzenie niechęci obecnego rządu do farm wiatrowych na lądzie. Eksperci wskazują, że rząd używa argumentów politycznych, ale ekonomicznych mu brakuje. Bo lądowe wiatraki są już bardziej opłacalne niż tradycyjna energetyka oparta na węglu. Lepiej byłoby węgiel zachować pod ziemią na gorsze czasy, bo jeszcze może się przydać. Elektrownia węglowa w Ostrołęce jest zbędna. Górników z polskich kopalni węgla należałoby przenieść do budowania wiatraków i farm fotowoltaicznych, a także skupić się nad budową i rozwojem kopalni pierwiastków ziem rzadkich w okolicach Zawiercia i Myszkowa, bo te mogłyby się przydać w elektronice i badaniu kosmosu.

Prawda jest taka, że decyzja rządu o całkowitej rezygnacji z lądowej energetyki wiatrowej jest sporym zaskoczeniem. Rząd w ramach ostatniej aukcji OZE zakontraktował budowę prawie 1 GW nowych farm, a oferowana przez nie cena sprzedaży energii okazała się najniższa spośród wszystkich technologii. Co ciekawe, nowe farmy wiatrowe będą sprzedawać energię w cenach 160 - 220 zł/MWh (średnio niespełna 197 zł/MWh), podczas gdy ceny energii na rynku to 250 - 300 zł/MWh, a całkowite koszty produkcji energii w nowych elektrowniach węglowych to aż 300 - 350 zł/MWh. Komuś to musi przeszkadzać... a może to jest wbrew interesom państwowych spółek?

Zgodnie z PEP w 2030 r. aż 60 proc. prądu ma nadal pochodzić z węgla kamiennego i brunatnego. W 2040 r. udział węgla ma spaść poniżej 30 proc. Teraz z węgla w Polsce powstaje około 80 proc. energii elektrycznej. I dziwić się, że mamy problem ze smogiem?

Do całkowitego odejścia od węgla w polskiej energetyce wystarczy tylko, aby rząd nie blokował inwestycji w energetykę wiatrową na lądzie i wywiązał się ze swoich deklaracji dotyczących rozwoju innych zeroemisyjnych źródeł energii, w tym fotowoltaiki i farm na morzu.

I potem trudno się dziwić, że pojawiają się w Internecie fake newsy i memy o polskim patencie na pierwszy wiatrak na węgiel, który dymi...