Śniadanie zjedliśmy w tempie raczej normalnym. Szybka współpraca, kto co robi. Talerze, szklanki do zmywarki. Zszedłem na dół, by odpalić motocykl. Pogoda była brr... cudownie płacząca. Ale co tam! Zakładamy ciuchy motocyklowe i ruszamy na dwóch kółkach.- Hej, jedziemy do kopalni kobaltu.
To nie było pytanie, lecz stwierdzenie.
- Jasne - odpowiedziałem. - To ruszamy.
Usiadła na masce samochodu w tym swoim kasku. Krople deszczu spływając po jego szybie tworzyły cudowne wzory. Pomimo zwątpienia miała nadal uśmiech na buzi. Szybciutko zdjąłem pokrywę bezpieczników, aby sprawdzić, co się stało.- I w piz***u, to sobie pojechaliśmy.
- Spokojnie, zaraz to zrobię.
Odwróciłem się, a tu piękny uśmiech i kawa podana. Wow. Bezpieczniki całe. Zrzuciłem fotel, aby dostać się do akumulatora. Ups, klema luźna.- To co? Kaweczka...
- No i co? Masz błąd? Eh, ty mechaniku, mechaniku.
- Tak, mam - luźna klema. Dziwne, że puściła. Trzy minuty i ruszamy.
- Super. Zobacz, zaczyna coraz bardziej padać - uśmiechnęła się.
- Spoko, damy rady - odpowiedziałem.